środa, 30 marca 2011

Chiang Mai c.d.


Wciąż jesteśmy w Chiang Mai. Mamy super pogodę od kilku dni, bo nie ma upału. W sobotę wypożyczyliśmy rowery i udaliśmy się do ZOO. Jest to ok. 5-6 kilometrów os naszego hotelu. ZOO jest położone u podnóża góry i jest bardzo ładnie urządzone. Niektóre zwierzęta chodzą niemal na wolności, można do nich podejść bardzo blisko. Na wizytę w ZOO należy przeznaczyć cały dzień, dlatego warto przyjechać rano. Bilet kosztuje 100 B (50 B za dziecko, ale powyżej 2 lat, Jasiek nigdzie jeszcze nie płacił). Wewnątrz ZOO są dodatkowo płatne atrakcje, np. panda, akwarium czy adventure park. Wejście do akwarium to dodatkowy wydatek 450 B od osoby. My pominęliśmy tę część, bo przyjechaliśmy dość późno i chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć. Na terenie ZOO można niedrogo zjeść, jest też, co warte podkreślenia, sklep 7 eleven. Jeśli komuś się spieszy, może przemierzać ZOO specjalnym małym busem, jest też jednotorowa kolejka, ale ona jeździ na wysokości kilku metrów i nie wiem, czy cokolwiek da się z niej zobaczyć. Ogólnie naprawdę warto się tam wybrać.

Kiedy wychodziliśmy zaczęło padać, więc jechaliśmy na rowerach w deszczu, ale nie przeszkadzało to nam aż tak. Wieczorem spotkaliśmy się z Doreen i poszliśmy razem na obiad i na nocny bazar.

Następnego dnia rano poszłyśmy razem na kurs gotowania. Wybrałyśmy Asia Scenic Thai Cooking, która mieści się najbliżej i jest polecana przez wiele osób. Kurs kosztuje 900 B (lub 700 B niepełny dzień) i składa się na to wizyta na targu, w przydomowym ogrodzie, aby poznać najważniejsze składniki tajskich potraw, oraz 7 potraw. Wybiera się jedną z każdej grupy, przyrządza się ją zgodnie z instrukcją prowadzącej, po czym oczywiście zjada się przygotowane przez siebie rzeczy. Na koniec kursanci otrzymują książkę z przepisami. Bardzo polecam taki kurs, na pewno jest to świetny i nietypowy sposób spędzenia czasu w Chiang Mai, szczególnie jeśli się trafi na tak miłą nauczycielkę jak moja.

Wieczorem wybraliśmy się na targ niedzielny. Główne ulice miasta zamieniają się w jeden wielki bazar, na którym można zjeść oraz kupić różne wyroby. Przewija się tam tłum ludzi. Na jednym ze stoisk kupiliśmy skórzany paseczek do kluczy, który sprzedawca trochę nam przerobił. Napisaliśmy na nim flamastrem nazwisko i numer telefonu i założyliśmy Jasiowi na nóżkę. To na wypadek, gdyby się zgubił. Miejmy nadzieję, że to nigdy nie nastąpi, ale jest to możliwe, gdyż jest on bardzo ruchliwy i potrafi obcą osobę złapać za rękę i gdzieś ciągnąć, najczęściej do najbliższego motoru.

Wstaliśmy o 11 :), wypożyczyliśmy skuter i udaliśmy się do świątyni Doi Suthep położonej na górze, na wysokości ponad 1000 mnpm. Jedzie się kilkanaście kilometrów z czego większość ostro pod górę, ale skuter dał radę. Ciężko w to uwierzyć, ale było nam dość chłodno w czasie jazdy i tam na górze. Taką tu mamy nieoczekiwaną pogodę. W drodze powrotnej Jaś zasnął siedząc w nosidełku pomiędzy Grześkiem a mną. Zaliczył swoją pierwszą przejażdżkę skuterem. Wieczorem Grzesiek skoczył kupić bilet na pociąg powrotny do Bangkoku. Zatem opuszczamy Chiang Mai dziś wieczorem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz