czwartek, 28 kwietnia 2011

Phuket

Grzesiek mówi, że nie podobało mu się na Ko Tao i nie rozumie, czemu niektórzy tak się zachwycają, a są też tacy, którzy postanowili tam zamieszkać. Poza najtańszymi na świecie szkołami nurkowania wyspa w zasadzie nie oferuje nic ciekawego, a zwłaszcza dla rodziny z dzieckiem. Tak więc następnego dnia po zakończeniu kursu zwinęliśmy manatki. Wykupiliśmy podróż do Phuket w jednym z biur (nie ma sensu jechać do portu i kupować biletów na własną rękę - koszt jest taki sam, a klient jest odbierany spod hotelu taksówką).

Niestety nie było już biletów na katamaran firmy Lomprayah, więc kupiliśmy nieco tańszą podróż (820 THB/os.) mniej wygodną łodzią i dalej minivanem. Start o 10.00 na miejscu mieliśmy być ok. 20.00. W praktyce jednak wygląda to tak, że jest sporo przesiadek. Pierwsza już przy sąsiedniej wyspie Ko Pha-Ngan. Na szczęście w przeciwieństwie do pierwszej łodzi ta druga nie była nawet w połowie zapełniona, a do tego Jasiek poszedł spać. Wysiadka na brzegu w okolicy miejscowości Surat Thani. Taksówka podwioła nas może z 200 metrów do poczekalni, gdzie czekaliśmy ok. 50 minut na dalszy transport. Ku naszemu zdziwieniu podjechał po nas duży turystyczny autobus, a prócz nas na Phuket jechało jeszcze tylko dwóch turystów. Niestety nasza radość nie trwała zbyt długo - autobus przewiózł nas ok. 20 km do Surat Thani, wysadził na jakimś placyku, gdzie mieliśmy czekać na minivana. Po upływie pół godziny van podjechał i wyruszyliśmy do Phuket. Droga była długa i dość męcząca, a na miejsce dotarliśmy dopiero ok. 22.00. Tak więc cały dzień w podróży, a 4 przesiadki, wielokrotne wkładanie i wyjmowanie plecaków, toreb, wózka i dziecka też nie należały do przyjemności. No ale koniec końców znaleźliśmy się na wyspie Phuket, w Phuket Town, gdzie dojeżdża autobus.

Po drodze zdecydowaliśmy, że znajdziemy nocleg w mieście, gdzie z jednej strony jest mniej turystów, z drugiej można znaleźć zakwaterowanie za kilkaset bahtów, zaś w okolicach najbardziej popularnych plaż noclegi są bardzo drogie. Zrządzeniem losu trafiliśmy do Roongrawee Mansion. Hotel jest oddalony od centrum Phuket Town o ok. 1.5 km, to jest pewna wada, ale jako zalety należy wymienić ładne położenie wśród zieleni, niewielki basen do dyspozycji, dostęp do internetu bezprzewodowego i przystępną cenę pokoju 500 THB.

Do centrum i z powrotem codziennie zasuwaliśmy na piechotę, ponieważ w Phuket z transportem jest bardzo słabo. Taksówki z licznikiem (taxi meter) widzieliśmy słownie dwie podczas całego pobytu, inni taksówkarze wołają albo bardzo wygórowane stawki albo całkiem niewysokie (czytaj; zawiozę Cię na market, gdzie dostanę prowizję). Za jazdę na plażę, np. do Patong wszyscy jak jeden mąż chcą 400 THB (zmowa?). Biorąc pod uwagę, że za dość skomplikowaną i długą podróż z Ko Tao zapłaciliśmy po 820 THB, to za przejechanie kilkunastu kilometrów to trochę dużo. Ale jest na szczęście jeszcze jedna opcja - autobus, gdzie za przejazd płaci się 25 THB od osoby. Bus odjeżdża spod Fresh Market, a w Patong jest po ok. 40 minutach. Ostatni bus powrotny odjeżdża z Patong o 17.00.

My wybraliśmy się tam tylko raz, na krótko, w zasadzie po to, aby móc powiedzieć - byliśmy tam. Plaża i cała miejscowośc była zalana w 2004 roku przez tsunami. Obecnie wszystko wygląda normalnie, zaś w wielu miejscach wiszą znaki informujące o drodze ewakuacyjnej. Z racji tego, że byliśmy tam tylko 2 godziny nie możemy zbyt wiele powiedzieć ani o plaży ani o miejscowości.

Za to dość dobrze obeszliśmy Phuket Town. Samo miasto to w zasadzie nic ciekawego. Starówka to kilka ulic, przy których stoją zabytkowe kamieniczki. Urządzono tam hotele, hostele i restauracje. Polecamy spacer do Muddy Beach - jest to park na południowo-wschodnim krańcu Phuket Town. Dużo zieleni, na trawnikach i ławkach siedzą Tajowie z rodzinami, wypoczywają, jedzą, grają w różne gry. W momencie gdy tam byliśmy morze odpłynęło kilkaset metrów zostawiając gliniaste dno, po którym biegają miliony małych krabów. Tuż obok jest food market, na którym oczywiście nie omieszkaliśmy kupić kilka dobrych rzeczy i skonsumować na pobliskiej ławce.

Byliśmy też na farmie motyli - Butterfly Garden, która usytuowana jest w północnej części miasta. Jest to fantastyczne miejsce, w którym można podziwiać tysiące kolorowych motyli, a nawet karmić je z ręki. Prócz motyli można oberzeć też mniej sympatyczne zwierzątka jak pająki, skorpiony czy olbrzymie żuki. Wejście 300 THB od osoby. Bardzo polecamy wizytę w tym miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz