wtorek, 12 kwietnia 2011

Podróż na południe

Pożegnaliśmy Jomtien i Pattayę i tym razem trafiając na dużo lepszy autobus i niewiele droższy autobus (113 THB/os) wróciliśmy do Bangkoku. Z dworca Ekamai tym razem wybraliśmy się kolejką Sky Train w okolice stadionu narodowego, a stamtąd na piechotę na stację kolejową Hualamphong. Nie polecamy jednak takiej wyprawy, szczególnie z ciężkimi bagażami, bo to nieco długa droga i dużo dźwigania, ale my tak czasem lubimy się natrudzić zamiast wziąć taksówkę jak człowiek :)

Na dworcu zakupiliśmy bilety do miejscowości Chumphong. Oczywiście nie było to takie trywialne, ponieważ początkowo wszystkie bilety były teoretyczne wyprzedane, ale nagle się okazało, że ktoś oddał 2 bilety na pociąg o 19:30, 2 miejsca w tym samym wagonie, ale nie obok siebie. Mieliśmy podejrzenia, że bilety są rezerwowane przez liczne agencje turystyczne, a potem w ostatniej chwili zwracane, o takich różnych kombinacjach biur podróży tu się często słyszy. Szczególnie, że początkowo w pociągu nie było zbyt wielu pasażerów, jednak dosiadali się na kolejnych stacjach. Nam przypadły tym razem kiepskie miejsca, bo na górze, co przy małym ruchliwym dziecku jak Jasiek nie było proste i bezpieczne. Aby nie spadł, musiałam założyć mu szelki i przyczepić do siebie. Po niemal godzinnej walce w końcu udało mi się go spacyfikować i poszedł spać i ja też, ale było strasznie niewygodnie.

Na szczęście pociąg się spóźnił i zamiast ok. 4:00 przyjechał na miejsce o 5:00 i wkrótce zaczęło świtać. Do Chumphon przyjechaliśmy z zamiarem natychmiastowego przemieszczenia się łodzią na wyspę Ko Tao. Sprzedawcy biletów na katamaran rozstawiają się i łapią turystów na samej stacji kolejowej. My takim nie ufamy i ignorując wszystkich nagabywaczy i taksówkarzy przed dworcem poszliśmy kilkaset metrów w stronę miasta, gdzie natknęliśmy się na hostel z restauracja w której siedziała grupka białych. Czekali na taksówki, które miały ich zawieźć na autobus, który z kolei jedzie na przystań, skąd wyrusza katamaran. Kupiliśmy więc bilety tam gdzie oni (lokal nazywa się chyba Fame) - bilet kosztuje 600 THB.

Po 7:00 dostaliśmy się szczęśliwie na pokład katamaranu. Łódź  na Ko Tao płynie ok. 2 godzin. Na brzegu oczywiście stoi tłum taksówkarzy i ludzi oferujących noclegi. Wybraliśmy jeden z ośrodków, który oferuje kursy nurkowania oraz tanie noclegi w bungalowach tuż przy plaży, dla kursowiczów za darmo, jednak bez klimatyzacji, tylko z wiatrakiem. Ponieważ byliśmy już mocno wykończeni długą podróżą, wzięliśmy pokój za 200 THB, a Grzesiek miał się zastanowić nad kursem nurkowania. Ośrodek nazywa się Big Blue.

Po południu wyszliśmy na spacer wzdłuż głównej ulicy i znaleźliśmy dużo ładniejsze miejsce, również z kursem nurkowania i noclegiem w pakiecie. Jest to polecany przez Lonely Planet Ban's Diving Resort. Przenosimy się tam jutro i po południu Grzesiek zaczyna kurs nurkowania wraz z wyrobieniem licencji. Morze jest tu piękne i przejrzyste, już z katamaranu widać było ławice kolorowych rybek. Ja muszę zając się Zającem, więc będziemy pływać w morzu i basenie, który również jest z tym ośrodku.

Jesteśmy na półmetku podróży. Dalsze plany są mniej więcej takie, że po zakończeniu 4-dniowego kursu przenosimy się na inną wyspę, później na Phuket i na jakąś wyspę na oceanie niedaleko Phuket, następnie do Malezji (Kuala Lumpur), a stamtąd wykombinowaliśmy niezbyt drogi przelot samolotem do Kambodży, aby zwiedzić Angkor Wat. Stamtąd już do Bangkoku i do domu. Ale to dopiero za miesiąc :)

1 komentarz:

  1. Ale fajnie ;)
    Phuket odradzam, typowo turystyczne miejsce, wg mnie nic ciekawego....Buzi dla Was od calej naszej rodzinki ;) I powodzenia Grzesiek w nurkowaniu, bedziesz na 100 procent zadowolony.

    OdpowiedzUsuń