piątek, 3 czerwca 2011

Bangkok - koniec podróży

Ostatnie 2 dni podróży spędziliśmy w Bangkoku. Hotel Four Sons Place jest o tyle dobry dla rodzin z dziećmi, że posiada windę, co nie jest częste, przynajmniej w rejonie Kao San, gdzie większość guesthouse'ów zrobiona jest w kilkupiętrowych starych budynkach.

Zmęczeni po niemal 2-miesięcznych wojażach nie napinaliśmy się już na konkretne zwiedzanie. Poszliśmy nad rzekę, wsiedliśmy na łódź i popłynęliśmy do ostatniego przystanku. Niedaleko stamtąd znajduje się bazar, na którym zakupiliśmy kilka sosów i makarony. Na jednym ze stoisk widzieliśmy coś okropnego - były to żaby, rozkrojone tak, że wszystkie wnętrzności miały na wierzchu, z tym że ... przynajmniej niektóre z nich były żywe - widać było jak oddychają. Leżały na stoliku jedna przy drugiej. Ktoś akurat kupił kilka - sprzedawczyni spakowała je do foliowej torebki. Makabra. Już kilka razy widzieliśmy żywe żaby na bazarach, ale w normalnej formie, a nie z wyprutymi flakami. Ech, szkoda gadać.

Wieczorem na Kao San wszystko wydawało się znajome, ale obserwowaliśmy też, jakie zmiany zaszły od czasu naszego poprzedniego pobytu niemal 2 miesiące wcześniej. Dziwne to uczucie wracać w to samo miejsce podczas podróży, gdzie co kilka dni odkrywaliśmy nowe terytoria.

Następnego dnia rano wybraliśmy się na zwiedzanie ostatniego punktu programu - Grand Palace - kompleksu pałacowego wraz ze świątynią Wat Phra Kaew, w której znajduje się Emerald Budda. Miejsce bardzo ciekawe, składające się z wielu ozdobnych i robiących wrażenie budowli. Nie można go pominąć w planie zwiedzania Bangkoku.

11 maja wczesnym rankiem wsiedliśmy do busa, który odtransportował nas na lotnisko Suvarnabhumi. Przy punkcie odpraw do kilku okienek obsługujących nasz lot ustawiła się potężna kolejka, która przez dłuższy czas zdawała się nie posuwać. Nie chciano nas obsłużyć poza kolejnością, mimo że były tylko 2 rodziny z małymi dziećmi. Staliśmy więc półtorej godziny w kolejce coraz bardziej poirytowanych pasażerów, a Jasiek biegał, rozrabiał i robił dużo hałasu. Kiedy zbliżyliśmy się do okienka okazało się, że przyczyną takiego bałaganu jest niezwykła skrupulatność obsługi co do wielkości i wagi bagaży. Kilka osób zostało wyrzuconych z kolejki, musieli przepakowywać walizki, chować uszy od plecaków, czy dopłacać za minimalnie przekroczoną wagę. Ludzie irytowali się i wykłócali. Nam poszło w miarę gładko, choć pani wykazała się niekompetencją w kwestii oznaczenia wózka dziecięcego. Gdyby nie nasze doświadczenie, wózek nie zostałby nam wydany na lotnisku w Moskwie. Takiego bałaganu podczas odprawy nie widzieliśmy jeszcze nigdzie. Tak więc chyba była to nasza ostatnia przygoda z liniami Aerofłot. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz