wtorek, 29 stycznia 2013

Cha-am -> Ko-Samui

W czwartek wieczorem w Cha-am w okolicach stacji kolejowej odbywał się night market. Te ich markety pojawiające się z nienacka w różnych miejscach są niesamowite. Sprawność rozkładania, podłączania tego wszystkiego, a po kilku godzinach składania (a następnego dnia w sąsiedniej miejscowości albo na innej ulicy) jest naprawdę godna podziwu tak samo jak wybór rzeczy, które można zjeść lub wypić. Zawsze też można zakupić ciuchy i różne drobiazgi. Tym razem były też atrakcje dla dzieci: dmuchane zjeżdżalnie, trampoliny i karuzela, więc Zając trochę sobie poużywał i strasznie się zmachał.
Następnego dnia spakowaliśmy bagaże i zostawiliśmy je w recepcji. Ponieważ pociąg mieliśmy dopiero wieczorem, poszliśmy na plażę, a potem na pizzę, która chodziła za Grześkiem już od dawna. Niestety ta okazała się za mała, żebyśmy się wszyscy najedli i w dodatku niezbyt smaczna (Happy Pizza na drodze prowadzącej od plaży na dworzec), tak więc nie polecamy. Pizze są w ogóle dosyć drogie w Tajlandii i nie warte swojej ceny. W cenie jednej pizzy można zjeść 4-5 tajskich obiadów.
Na pociąg musieliśmy dosyć długo czekać przed dworcem. Wykombinowaliśmy, że dojedziemy najpierw do Hua Hin, a stamtąd innym pociągiem do Surat Thani. Rzeczywistość szybko pokazała, że był to kiepski pomysł, bo na stacji naczekaliśmy się jak głupi, pociąg się dodatkowo pół godziny spóźnił i pogryzły nas komary. Lepiej było pojechać do Hua Hin autobusem. No ale cóż - jak to mówią: mądry Polak po szkodzie.
W Hua Hin mieliśmy ponad godzinę do planowego odjazdu, więc podeszliśmy na market kupić jeszcze coś do jedzenia. Zając zasnął w wózku kiedy czekałam na zamówione naleśniki, więc nic nie zjadł. Pociąg oczywiście się spóźnił. W końcu jednak nadjechał i ulokowaliśmy się na łóżkach. Bilety mieliśmy na miejsca górne, innych nie było, i w dodatku w dwóch końcach wagonu, jednakże okazało się, że ktoś spał już na jednym z naszych łóżek, natomiast wolne było miejsce na dole, co nas niezmiernie ucieszyło. Dzięki temu mogłam tam bezpiecznie ulokować się z Zającem bez obawy, że w nocy spadnie. Niestety moje miejsce miało też złą stronę - było tuż obok toalety, z której śmierdziało niemiłosiernie, tym bardziej, że niektórzy zapominali zamknąć po sobie drzwi i kilka razy musiałam wstawać i zamykać. Co udało mi się przyciąć komara, budził mnie smród, więc nocy niestety nie zaliczam do udanej.
O wschodzie słońca dojechaliśmy do Surat Thani. Myśleliśmy, że z powodu zbliżającego się Full Moon Party na Koh Phan-Ngan może być problem z biletami na łódź, ale jednak kupiliśmy bilety bez problemu w jednym z punktów na przeciwko stacji kolejowej. Musieliśmy tylko podjąć decyzję, jaką łodzią płynąć: szybszą za 450 thb/os czy wolniejszą za 280 thb/os. Wybraliśmy tym razem droższą opcję (katamaran Lomprayah).
O ósmej z minutami autobus zabrał nas wraz z innymi turystami do Don Sak, gdzie jest przystań. Stamtąd zaś łódź odpłynęła na wyspę Koh Samui.

1 komentarz:

  1. ja tylko w sprawie pizzy, w BKK jedliśmy z Gegezem ruti pizza w cenjie normalnego ruti i było wspaniałe, smakowało jak ruti pizza

    OdpowiedzUsuń