czwartek, 17 stycznia 2013

Hua Hin

O 12 opuściliśmy hotel i udaliśmy się na dworzec kolejowy Hualamphong (łodzią do przystani nr 5, a dalej pieszo przez China Town). Bilety kupiliśmy bez problemu, a że byliśmy 2 godziny przed czasem, musieliśmy swoje odczekać w budynku dworca. Pociąg odjechał na czas, ale jechał powoli i zatrzymywał się na wielu stacjach po drodze. Sądziliśmy, że będzie opóźnienie, bo po 3 godzinach podróży byliśmy wciąż daleko od celu. Zapadł zmrok, Zając zaabsorbował nas zabawą w zgadywanki i w efekcie zorientowaliśmy się, że pociąg właśnie odjeżdża z Cha-am. Przegapiliśmy naszą stację! Ale nie zmartwiliśmy się zbytnio, po prostu wysiedliśmy na kolejnej, a była to miejscowość Hua Hin, większa niż Cha-am.
Nie wiedzieliśmy, czego się mamy spodziewać po tym miejscu. Na szczęście ze stacji do centrum, gdzie wg mapy jest dużo guesthouse'ów, jest bardzo blisko, więc nie było potrzeby brania taksówki ani tuk-tuka. Kiedy skręciliśmy w odpowiednią uliczkę, naszym oczom ukazał się szereg barów i restauracji, a w nich mnóstwo białych turystów, głównie w wieku 50+. Jednak idąc dalej w poszukiwaniu pokoju zorientowaliśmy się, że Hua Hin, to taka druga Pattaya, tylko mniej chamska (nie ma klubów go-go), nastawiona na dość zamożnych klientów z zachodu, głównie Niemców, Skandynawów, Holendrów, Anglików i Rosjan.
Znalezienie pokoju okazało się nie takie proste. Albo brak wolnych pokoi albo cena nie do zaakceptowania w stosunku do standardu, tj. minimum 800 thb za pokój z łazienką i klimatyzacją. Nachodziliśmy się trochę i w końcu wróciliśmy do pierwszego obejrzanego pokoju z 500 thb w '21 guesthouse'. Standard i obsługa pozostawia wiele do życzenia, ale za to mieszkamy w dobrym punkcie, a w pokoju mamy lodówkę i działający internet. Najbardziej mnie rozbawiło, jak poprosiłam o dodatkową kołdrę, na co pan stwierdził, że przysługuje nam tylko jedna ;) Wobec czego śpimy we troje pod jednym przykryciem, a klima w nocy robi swoje.
Miasto jest mocno turystyczne i jest zmowa cenowa na wielu polach począwszy od pokojów, poprzez restauracje, a kończąc na leżakach na plaży. Restauracje są dużo porządniejsze niż w Bangkoku w okolicach Khaosan, ale i ceny dużo wyższe, choć nie szokują. My w takich nie jadamy z założenia, wolimy stołować się w barach, w których je dużo lokalsów oraz w jeżdżących garkuchniach. Choć jest tu Hilton i kilka resortów, w których trzeba zapłacić pewnie  3000-6000 thb za noc, można znaleźć tani nocleg, a na jedzenie wydawać mniej niż 200 thb (20 zł) dziennie.
Plaża jest, leżaki z parasolami są (100 thb), morze jest, więc Zając jest szczęśliwy. Powiedział, że właśnie o to mu chodziło. Chlapie się w wodzie i buduje zamki z piasku. Wczoraj był upał i oczywiście niedokładnie się posmarowałam i w niektórych miejscach się przysmażyłam. Dziś były duże fale i zachmurzone niebo, momentami nawet było nam chłodno nad wodą.

Jak się nie ma foremek i łopatki, to można robić babki z opakowania po jogurcie
Plaża w Hua Hin
Meduza

Pychota!
To też pychota, a jeść można bez obaw o żołądek
Zając jak typowy facet wybierał jednak mięcho
Ja wolałam owoce - tu mangostan
Riksza?
Świątynia jakich wiele w Tajlandii, ociekająca złotem, a raczej Złotolem ;)

Z angielskim u nich nie najlepiej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz