piątek, 11 stycznia 2013

Początek podrózy

Lot do Kataru bez przygód. No poza tym, że Zając dał mi popalić. Nie chciał zjeść obiadu, a dostał taki specjalny dla dzieciaków. Potem podjadał mój. O tyle dobrze, że przez większość czasu zajmował się grami i bajkami dostępnymi na pokładowym sprzęcie i nie biegał po samolocie.
Kiedy podchodziliśmy do lądowania w Doha, z góry widać było pięknie oświetlone duże miasto i robiące wrażenie połyskujące drapacze chmur. Miasto będziemy mieli okazję zobaczyć z poziomu chodnika w drodze powrotnej.
Lotnisko również jest ogromne. W budynku terminala udało nam się znaleźć miejsce, gdzie można pójść spać. Zając był już wykończony, więc dość szybko padł i przespał na leżance całą noc. Ja nie mogłam zasnąć przez dłuższy czas, ale w końcu ze 2 godziny udało mi się zdrzemnąć.
Rano udaliśmy się na drugi lot, tym razem dużo większym samolotem. Koło nas usiadł sympatyczny Niemiec, z którym rozmawiałam przez pól drogi. Zając zjadł, oglądał bajki i zasnął, wiec mogłam trochę odsapnąć.
Na lotnisku dość długo czekaliśmy w kolejce do kontroli paszportowej, a później po bagaż. Na szczęście plecak doleciał, wózek też, a o to się najbardziej bałam, bo wózek mieli mi wydać w Doha, ale tego nie zrobili.
Grzesiek czekał przy wyjściu. Jasiek nie widział taty ponad miesiąc, wiec bardzo się ucieszył. Zabraliśmy Niemca i poszliśmy na pociąg, pociągiem do ostatniej stacji Phaya Thai, a potem taxi do hotelu New Merry V. Pani w recepcji pomogła znaleźć Markowi nocleg. W sezonie nie tak łatwo o wolny pokój.
Wykąpaliśmy się, przebraliśmy i ruszyliśmy na miasto coś zjeść. Zaliczyłam pierwszego pad thaia, ale stwierdziłam, że mojej roboty jest lepszy ;) Potem poprawiłam naleśnikiem z bananem i czekoladą (rotee), a na koniec arbuz i już byłam happy. Na ulicy spotkaliśmy tatę, czyli dziadka Krzysia. Odprowadził nas do hotelu. On mieszka w innym.
Spaliśmy 12 godzin!
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, okazało się, ze niebo jest zachmurzone. Powiedziałam, że będzie padać. Grzesiek powiedział, że to byłby pierwszy deszcz odkąd jest w Tajlandii, czyli od ponad miesiąca. Ale po chwili zaczęło kropić i padało tak ponad godzinę. Tak wiec pogodę przywiozłam z Polski.
Śniadanko zjedliśmy na mieście, później spacerowaliśmy. W parku nad rzeką Zając bawił się piłką i bardzo się zmachał i spocił. Potem chętnie zjadł.
Na Khaosan i w okolicy ogromny ruch i gwar. W sumie gwar to mało powiedziane, szczególnie w nocy. Muszę się do tego ponownie przyzwyczaić :)

1 komentarz:

  1. Jakie plany na drugą podróż?:) Chętnie zobaczymy trochę zdjęć jeśli to możliwe: https://www.facebook.com/media/set/?set=a.431775850210441.108302.427171807337512&type=3

    OdpowiedzUsuń