wtorek, 5 lutego 2013

Ko Samui -> Ko Phangan

Nasz pobyt na Samui nieplanowanie przedłużył się o jeden dzień, a to dlatego, że przez pół nocy walczyliśmy z komarem, który przyczajał się gdzieś, a potem gryzł, gdy gasiliśmy światło. Niewyspani stwierdziliśmy, że nie chcę się nam nigdzie jechać.
Dotarliśmy za to w końcu do supermarketu Tesco Lotus, który jest ok. 1 km od naszego "reszortu" i poczyniliśmy ciekawe zakupy. Grzesiek rzucił się na krewetki, które można było kupić wewnątrz tak jak u nas na dziale rybnym, ale pani od razu przygotowała je wedle życzenia w cenie zakupu. Ja natomiast kupiłam bagietkę! Dawno nic mnie tak nie ucieszyło jak widok prawdziwego pieczywa i to w dodatku jeszcze lekko ciepłego. I cena była przyzwoita, bo już pozostałych chlebów niestety nie. Kto to widział, żeby za mały bochenek chleba płacić 10 zł? Kiedy wcinaliśmy ją na ławce przed sklepem, koło nas przechodziła para Polaków i nie wiedząc, że my też z Polski, pani rzekła do męża: wszyscy rzucają się na to pieczywo ;)
Zając wytropił salę gier i zabaw dla dzieci, a my zasiedliśmy w sklepowym foodcourcie, gdzie można zjeść nieźle i niedrogo.
Po południu zdążyliśmy jeszcze poleżeć na plaży. Grzesiek zdecydował się wejść do wody i powalczyć z falami. Choć nie były tak duże jak w poprzednich dniach, to i tak trochę go sponiewierało. Zając bawił się ze mną w berka. Na wieczornej wyżerce spotkaliśmy parę Austriaka i Australijkę i długo gadaliśmy popijając piwo Chang (słoń ;))
Następnego dnia rano pakowanie szło nam opornie, a potem jak na złość nie jechała żadna pick-up taksówka, więc byliśmy w niedoczasie. Na szczęście wiedzieliśmy już wcześniej, gdzie w Nathon można kupić bilety, a łódź się spóźniła pół godziny.
Po przybiciu do przystani w Thong Sala na wyspie Phangan od razu zaczęliśmy się rozglądać za niedrogim ale fajnym skuterem. Mieliśmy taki plan, aby nie brać taksówki, tym bardziej, że nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu, tylko wypożyczyć skuter, pojechać na wybraną plażę, znaleźć pokój, a potem wrócić po plecaki. Tak też zrobiliśmy. Skuterem za 150 thb (15 zł) za dzień ruszyliśmy w stronę Haad Yao, która jest uważana za jedną z najładniejszych plaż na wyspie.
Kiedy zobaczyłam plażę powiedziałam jedno słowo: wow. Właśnie o taką mi chodziło. Narzekałam na Ko Samui (choć może to trochę nieprzyzwoite narzekać na cokolwiek, jak się ma ponad miesiąc wakacji w Tajlandii), ale miałam rację - jednak plaża może być piękna, a woda turkusowa, więc po co siedzieć na kiepskiej?
Z noclegiem nie było tak łatwo, tu ceny resortów są dość wysokie, zbyt wielu wolnych pokojów czy bungalowów też nie było. Ale Grzesiek zauważył pokoje do wynajęcia nad sklepami obok Haad Yao Bay View. Przy wynajęciu pokoju na cały tydzień płacimy 450 thb. Pokój jest bardzo ładny, nowy, mamy widok na morze, ale jest tylko wiatrak, zimna woda i, co najbardziej doskwiera, nie ma lodówki.
Może jakieś smakowite mięsko?
Co kraj to obyczaj ;)
Zając w swoim żywiole
Grzesiek w swoim żywiole ;)
Obwoźna sprzedaż kostek lodu ;)
Przystań z której odpłynęliśmy na Koh Phangan
Zając przyzwyczajony do ciągłych podróży
Nasza plaża Haad Yao - na środku zdjęcia zielone dachy - tam zamieszkaliśmy
Yeeees! Nareszcie mogę popływać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz