poniedziałek, 28 marca 2016

Kilka dni w Sajgonie

Kilka kolejnych dni spędziliśmy w Sajgonie, w dużej mierze dlatego, że Kuba się rozchorował. Łapał wysoką temperaturę, którą co prawda łatwo dawało się zbić Ibuprofenem, ale po 8-10 godzinach nawracała. W końcu wybraliśmy się do lekarza. Lekarka stwierdziła przeziębienie i poleciła nadal dawać Ibuprofen, witaminę c i syrop.
Mimo jego choroby udało nam się cokolwiek zobaczyć, ale bez żadnych konkretów, takie zwykłe włóczenie się. Zającowi posmakowała zupa Pho i oczywiście kurczaki na patyku z grilla. Jedzenie moim zdaniem dużo lepsze jest jednak w Tajlandii. A przynajmniej nie trafiłam tu jeszcze na coś naprawdę dobrego. I bardzo nas zaskoczyły ceny w Ho Chi Minh, dość wysokie, w zasadzie polskie. Owoce są drogie, napoje również, obiad można zjeść za minimum 10 zł. Trudno znaleźć sensowny pokój 3-4 osobowy za mniej niż 100 zł. Na pewno zależy to od lokalizacji, ale jeśli się na tym zaoszczędzi, to potem się wyda na taksówki jeszcze więcej. Ceny taksówek też warszawskie. Naprawdę jestem zdziwiona, że do niedawna jeden z najbiedniejszych krajów świata ma takie ceny. Mamy nadzieję, że w innych miejscach będzie taniej.
Zając dzielnie spaceruje z nami, choć czasem trzeba go trochę ponieść na barana i jak tylko Kuba zwalnia wózek, Jaś zajmuje jego miejsce. Będzie miał co opowiadać kolegom w szkole :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz