piątek, 1 kwietnia 2011

Mały przestój

Jaś w nocy dostał wysokiej gorączki. Dostał czopek i temperatura spadła o ok. 2 stopnie. Spaliśmy do 12. Postanowiliśmy spędzić ten dzień w pokoju hotelowym, aby Zając jak najszybciej wyzdrowiał. Ale ponieważ i w dzień utrzymywała się gorączka 38 stopni, postanowiliśmy jednak pojechać do lekarza. Zadzwoniliśmy do firmy ubezpieczeniowej, aby zorganizowali wizytę. Kazali jechać do jednego z dwóch szpitali. Wybraliśmy Bangkok Pattaya Hospital.

Szpital przerósł nasze wyobrażenie. Wielki nowoczesny budynek z mówiącym po angielsku profesjonalnym personelem. Personelu więcej niż pacjentów. Nie czekaliśmy na nic. Po wypełnieniu dokumentów do rejestracji zostaliśmy zaprowadzeni do oddziału pediatrycznego. Pielęgniarki zważyły go, zmierzyły, sprawdziły temperaturę, a po kilku minutach już rozmawialiśmy z miłą panią doktor (chyba Japonką). Obejrzała Jasia i powiedziała, że nie jest to raczej ospa wietrzna, a żeby wykluczyć dengę, chorobę powodowaną przez komary, zleciła badanie krwi. Pielęgniarki profesjonalnie założyły Zającowi wenflon, pobrały krew i zostawiły na wypadek konieczności podania innych leków. Oczywiście Jasiek nie docenił profesjonalizmu i darł się wniebogłosy. Ale po chwili mu przeszło, bo w poczekalni były zabawki, huśtawki i bujające się samochody na monety.

Na wyniki krwi czekaliśmy godzinę, w tym czasie Jaś zdecydowanie się ożywił. Do tego stopnia, że się wywalił i uderzył głową o schodek. Polała się krew i znowu potrzebna była pomoc pielęgniarki. Po prostu masakra. Na szczęście wyniki krwi wykluczyły dengę. Pani doktor powiedziała, że jest to infekcja wirusowa bliżej nie określona i że w ciągu 2 dni powinno przejść. Od tej pory koniec z dotykaniem Jasia i braniem na ręce przez obcych. Oni robią to nagminnie, bez pytania i bez skrępowania. Potrafią nawet podać mu swój napoczęty napój. Koszmar po prostu. No cóż, od teraz będą się dowiadywać, że ma wirusa i nie ma dotykania. A smoczki i butelki będziemy wyparzać codziennie.

W sumie można się było tego spodziewać - jak dziecko idzie do żłobka czy przedszkola, to też natychmiast jest chore. Na szczęście mnie już praktycznie przeszedł katar i kaszel, a Grześka nic nie tyka. Tak więc dziś nie zrobiliśmy nic poza zwiedzeniem tajskiego szpitala, który naprawdę robi wrażenie. Szkoda, że u nas takich nie ma. Aha, za wizytę zapłaciliśmy 3800 B - zwróci nam ubezpieczyciel (mamy nadzieję).

No i w drodze powrotnej w końcu dowiedzieliśmy się, ile powinniśmy płacić za przejazd tutejszą taksówką wieloosobową, nie wiem jak to się fachowo nazywa. Zapłaciliśmy 20 B za przejazd przez pół miasta. Człowiek niezorientowany płaci nawet 10 razy tyle.

Jasiek nie ma już podwyższonej temperatury, śpi. Może jutro uda się zrobić w dzień coś sensownego. Do końca podróży zostało 40 dni.

2 komentarze:

  1. Witam serdecznie,

    jesteśmy w Pattayi z dwójką małych dzieci ( w wózkach) . Miłego wypoczynku i zdrowia życzymy ;-)

    Iwona

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba Was widzieliśmy kilka dni temu jak wchodziliście do restauracji na końcu Walking Street. My już uciekliśmy do Jomtien. Miłej dalszej podróży.

    OdpowiedzUsuń