wtorek, 22 marca 2011

Ayutthaya

Zaliczyliśmy pierwsze urwanie chmury. Byliśmy wtedy na jednym z bazarów, na szczęście w miarę zadaszonym. Z jednego z daszków leciała ciurkiem woda wprost do metalowego kubła. Zając, gdy to zobaczył, ogarnęło go istne szaleństwo. Przez ponad pół godziny stał pod tą strugą i chlapał się w wodzie z wiadra. Przemoczył się od góry do dołu, a jaki był szczęśliwy. Ze 20 osób stało i podziwiało jego zabawę. Później kazał się wsadzić na motor. Ciekawe, po kim ma takie ciągoty ;)

Po południu popłynęliśmy do China Town, gdzie tym razem sklepy były pootwierane. Jedliśmy z ulicznych stoisk. Ogólnie rzecz biorąc street food jest grany codziennie i wszystko z nami w porządku. Biorąc pod uwagę moje ostatnie zatrucie sterylnie pakowanymi parówkami marki Berlinki (które mają aż 71% mięsa w mięsie), wygląda na to, że dużo lepsze jest normalne prawdziwe i świeże jedzenie przygotowywane na naszych oczach. Warunki sanitarne może nie są najlepsze, ale wysoka temperatura smażenia zabija wszystkie bakterie, a mięso jest przechowywane w lodzie. Wszystko schodzi na pniu. Dodatkowo nauczeni doświadczeniami z poprzednich wyjazdów pijemy dużo Coca Coli oraz piwa i kłopoty żołądkowe nas omijają. Jaś wcina to co my, poza kaszką na śniadanie i kolację, i też nie narzeka. Co do jedzenia dla dzieci - w blogach innych turystów czytaliśmy, że w sklepach 7eleven dostępne są obiadki w słoiczkach. Niestety wygląda na to, że coś się zmieniło, bo w żadnym nie znaleźliśmy słoiczków. W innych sklepach też nie, tak więc Jaś będzie jadł tajskie obiady, ale bardzo mu smakują, więc nie ma tego złego.

Dziś rano spakowaliśmy się i pojechaliśmy tuk tukiem na dworzec, a stamtąd pociągiem do miejscowości Ayutthaya, która jest oddalona o 80 km na północ od Bangkoku. W pociągu poznaliśmy Niemkę, która podróżuje sama od ponad 10 miesięcy. Miała zarezerwowany pokój w jakimś hostelu, więc zabraliśmy się z nią i również wzięliśmy pokój w tym samym miejscu. Razem pojechaliśmy na obiad i zwiedzać zabytkowe świątynie, których jest tu bardzo dużo. Widzieliśmy też słonie, na których można jeździć, ale raczej się nie zdecydujemy. Do późnego wieczora chodziliśmy po mieście, byliśmy też na nocnym bazarze, na którym jedliśmy dobre rzeczy. Jedzenie mają tu super - pewnie jeszcze nie raz o tym napiszę :)

Jutro będziemy jeszcze zwiedzać, a o 21 mamy nocny pociąg do Chiang Mai. To jest na północy Tajlandii. Będziemy tam pewnie przez kilka dni, w zależności od tego, jak nam się tam będzie podobało i jaka będzie pogoda. Jak na razie odkąd zaczęli grzać, temperatura nie spada poniżej 30 stopni, nawet w nocy. Najfajniej jest jak się wyjdzie na zewnątrz z klimatyzowanego sklepu. Marzymy o pogorszeniu pogody :)

Malutki silniczek?
Twarz :)
Gołębie dotarły i tu
Kolekcjonerzy monet i znaczków
Sklep zielarski
Plecak rodem z Wegorzewa :)
Obiadek - nie wiadomo na co się skusić
Świeżo wyciskany soczek
Zając nawiązuje nowe znajomości
Szaleństwo podczas deszczu
Nie przepuści żadnemu
Świątynia Wat Arun ...
zrobiona jest z chińskiej porcelany
Dworzec kolejowy Hua Lamphong
China Town w Bangkoku
Główna ulica China Town
Słoń w Ayutthai
Ayutthaya - ruiny pałacu królewskiego

4 komentarze:

  1. Stefo,
    a z jakiego powodu nie zdecydujecie sie na przejazd na sloniu? To super przygoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gegez, uważaj tam! http://www.youtube.com/watch?v=-3QKEPpXVhE :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu jakieś fotki :-) Super!

    OdpowiedzUsuń