piątek, 25 marca 2011

Rowery i nocna podróż do Chiang Mai


Życzenie spełniło się aż nadto. W kilka godzin po umieszczeniu popezedniego wpisu w nocy rozpętała się straszna burza. Wiatr wiał tak, że myśleliśmy, że gałęzie drzew powybijają nam okna. Potem zaczęło lać i padało do południa.

Miejsce, w którym mieszkaliśmy (Moradok Thai) było bardzo fajne, prowadzone przez same kobiety. Zapłaciliśmy 400 B (40 zł) za całkiem niezły pokój ze śniadaniem, nawet Zając załapał się na własne tosty z jajkiem. Jak tylko przestało padać wypożyczyliśmy rowery (straszne padaki, ale nie rozpadły się) i pojechaliśmy oglądać kolejne miejsca, które w tym mieście są warte zobaczenia. Jasiek przesiadł się z wózka do nosidełka i u taty na brzuchu spędził kilka następnych godzin na rowerze. Tak mu się podobało, że nie chciał odchodzić od rowerów, aby cokolwiek oglądać, a pod koniec naszej wycieczki po prostu zasnął. Zwiesił głowę i spał, a Grzesiek go podtrzymywał jedną ręką, a drugą prowadził rower.

W Tajlandii ruch jest lewostronny, więc trzeba szczególnie uważać jak się chodzi i jeździ po ulicach, niektórzy jeżdżą też pod prąd i na czerwonym świetle.

Wróciliśmy więc do pokoju wziąć prysznic i pakować się. Właścicielka pozwoliła nam zostać do wieczora, ponieważ pociąg do Chiang Mai mieliśmy dopiero o 20:00. Była tak miła, że odwiozła nas swoim pick-upem na dworzec, a z nami zabrała się Doreen, Niemka, którą poznaliśmy wcześniej. Pociąg się spóźnił pół godziny, ale potem miłe zaskoczenie, przedziały sypialne całkiem porządne. Mieliśmy 2 dolne łóżka, a na górze dwoje Francuzów, którzy w ogóle nie rozmawiali, tylko czytali książki, a potem szybko poszli spać. Zając przez chwilę rozrabiał, ale był już zmęczony i zasnął, a zaraz potem my.

Jasiek spał bardzo dobrze do 8:00. Ogólnie zupełnie mu nie przeszkadza, że od paru dni śpi w coraz to innym łóżku, mimo że go do tego nie przyzwyczajaliśmy.

Zeźliła nas pani sprzedająca w pociągu kawę. Powiedziała, że to jest "all included". Dała nam 2 soczki i przyniosła kawy, po czym zażądała 180 B (tyle zwykle płacimy za 4 obiady), więc musiała zabrać to z powrotem, bo nie daliśy za wygraną. Ale takie sytuacje są tu na szczęście bardzo rzadkie. Zwykle wszystko kosztuje tyle ile ma kosztować i ile płacą Tajowie.

Teraz jesteśmy na północy Tajlandii w Chiang Mai. Pogoda jest dobra, gorąco, ale nie tragicznie. Znaleźliśmy nocleg w fajnym miejscu z basenem (SK House). Ogarnęliśmy się i poszliśmy na spacer po mieście i na obiad. Przed zachodem słońca zdążyliśmy jeszcze wykąpać się w basenie. Wieczorem wybraliśmy się na nocny bazar w chińskiej dzielnicy. Można tam kupić wszystko począwszy od chińskiego badziewia, poprzez pamiątki i różne wyroby, aż do jedzenia wszelkiej maści. Miasteczko bardzo nam się podoba. Jest tu czyściej niż w Bangkoku i Ayutthai, wszystko jest bardziej zadbane. Hotele i restauracje wyglądają ładniej, bardziej pod turystów. Ludzie chętnie pomagają. Wystarczy przystanąć na chwilę i rozejrzeć się, a zaraz znajdzie się ktoś, kto chce pokazać drogę niekoniecznie chcąc coś sprzedać, choć i tacy się zdarzają. Jest tu dużo możliwości spędzania czasu, na pewno znajdziemy tu zajęcie na kilka dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz